Nie więcej jak kilka godzin temu wróciliśmy z Gwen, Lauren i Keithem z wyjazdu ESNowego do Kapadocji. O samym wyjeździe, później.
Był wspaniały, ale to co nas spotkało po powrocie było wspanialsze. Zmęczeni, obładowani wspomnieniami, torbami z pamiątkami, z rozładowanymi akumulatorami w aparatach wróciliśmy do domu. Wchodząc na samą ulicę stwierdziliśmy, jednogłośni, że po prostu tęskniliśmy za tym widokiem. Podchodząc do drzwi na klatkę, dodaliśmy, żę brakuje nam otwartego sklepu rybnego z pozdrawiającymi nas pracownikami.
Gdy otworzyliśmy drzwi do mieszkania poczuliśmy malinową mambę. Zobaczyliśmy Chrisa i od razu cieplej na sercu się zrobiło. A gdy weszliśmy do salonu... stół zastawiony jedzeniem czekający na nas powrót. Krakersy, owoce, tosty, kozi ser, czekolada (jedna miseczka z orzechami, druga bez, bo Gwen jest uczulona). Butelka wina (i to nie tego, które przywieźliśmy specjalnie Chrisowi), piwa.
Zwykli współlokatorzy nie robią takich rzeczy.
A do tego trzy jointy i Notorious B.I.G.
I rozmowa o bezpieczeństwie energetycznym.
"Sky is the limit, motherfucker"
Wow ;) to brzmi jak opowieści z jakiegoś filmu. Albo i lepiej!
OdpowiedzUsuńŻycie kochana, życie. I dlatego to jest lepsze niż jakikolwiek film, nawet 3D!
OdpowiedzUsuń