niedziela, 31 stycznia 2010

Była ich piątka

I jest nas piątka... tak jak długo chcieliśmy. Trochę się przeceniliśmy i może nie będzie to tak kolorowe i łatwe jak chcieliśmy, ale na pewno będzie to coś niesamowitego. Bo chcieliśmy od początku żeby tak było. Najważniejsze póki co jest to, ze cieszymy się z tego jak sprawy się potoczyły; ze będziemy mieszkać razem.
Jest nas piątka.
Chris - jak zdecydowana większość Amerykanów przyjechał z Kalifornii, ale jego rodzice są z Meksyku. W Stanach skończył już właściwie studia - dwa kierunki: stosunki międzynarodowe i coś na kształt religioznawstwa. Tutaj realizuje przedmioty z obu tych kierunków. 24 lata na karku i miliony historii do opowiedzenia. Co więcej, pisuje do gazety w swoim mieście. Pomyślelibyście, ze to jakieś krótkie notki czy głupie artykuły o byle czym. Okazuje się, ze nie. Przeczytał nam dwa artykuły, które napisał tutaj, w Turcji. Umiejętne połączenie swego rodzaju sprawozdania z pobytu tutaj z głębszym porównaniem "tutaj" z "tam" i "teraz" z "wtedy". Do tego pisze coś na kształt wierszy (powiedziałbym bardziej, ze to teksty do kawałków hip hopowych) - własne przemyślenia połączone z uniwersalnymi prawdami, które dotyczą nas wszystkich. Gdy je nam czyta, zawsze panuje cisza.
Gwen - a raczej Ghoncheh. Również z Kalifornii, ale jej rodzice są z Iranu. Potrafi mówić po Persku, co okazuje się być niezwykle przydatne w Turcji. Chociażby osoba, która opiekuje się naszym mieszkaniem jest Irańczykiem, który średnio mówi po angielsku; dlatego jej wiedza okazuje się bezcenna. Niezwykle sympatyczna i otwarta osoba, która próbuje pochłonąć tyle wiedzy i doświadczeń ile tylko się da.
Keita - dla mnie zawsze będzie jak banan, czyli żółty na zewnątrz, a biały w środku. Szczerze, to najmniej go lubię. Może to jednak zbyt wielki szok kulturowy... nieważne. Niemniej jednak Keith to dobry człowiek. Pomysłowy (jak to na Azjatę przystało) i z zabójczym śmiechem (przypomina mi Tunca :) ).
Lauren - czyli kolejna dziewczyna z "Cali". Ale żeby nie było wszystko tak oczywiste, to w jej żyłach płynie mieszkanka rumuñskiej i włoskiej krwi. Az dziw bierze, ale to bystra dziewczyna, również chętna do poznania świata i innych ludzi.
I ja.

Jak pewnie widać wyżej, Chris wydaje siê najciekawsza osoba. Jestem serio pod wrażeniem. A moje wyobrażenie o osobach z Meksyku czy ze Stanów leglo w gruzach. I przecież o to chodzi w wymianie. O to chodzi w takich sytuacjach...

***

Dzisiaj w koñcu przeprowadziliśmy się do NASZEGO mieszkania.
Miejsce jest niesamowite. Nie tylko ze względu na położenie (ścisłe centrum) czy wielkość (150m^2 minimum) i sąsiedztwo (polowa ESNu Bilkent w pobliskich budynkach, a drzwi w drzwi mieszkać od jutra będzie 7 osób z wymiany od nas). Przede wszystkim ze względu na nas. Wiem, zaczynam być monotematyczny, ale tak prawda. Jestem niesamowicie podekscytowany tym, ze żyjemy razem w takiej a nie innej mieszance kulturowej. Może to za wcześnie, żeby mówić, ze jest super i w ogóle, ale póki co wszystko wskazuje na to, ze bêdzie to wspaniale dzielenie powierzchni mieszkalnej. Nie sadziłem, ze zblizę siê do kogokolwiek tak bardzo i tak szybko. A wieczory takie jak dzisiaj tylko sprzyjają zacieśnianiu znajomości. Najpierw pierwsza wspólna kolacja (co z tego, ze zamawiana), a potem wino, piwo, szarlotka, Cafe del mar i rozmowy. Badź milczenie.
Bo czasami trzeba pomilczeć, żeby samemu się uspokoić i zrozumieć co siê dzieje.

Niech Was jednak nie zwiedzę tak bardzo to co tutaj piszę. To, ze piszê tak dobrze o nich nie oznacza, ze zapomniałem o moich dobrych znajomych i przyjaciołach w Polsce. O nie... nie zapomniałem. Cały czas mam Was na zdjêciach i w pamiątkach kolo łóżka, ale przede wszystkim w sercu i pamięci.
Kto jednak powiedział, ze macie monopol na przyjaźń :)

PS: A już nıedlugo w końcu jakaś notka kulturowo-turystyczna :)

PS: Na pierwszym zdjęciu z Chrisem i Aylin (ESN). Kolejne to Gwen i Lauren. A ostatnie to widok z naszego balkonu nocą.

niedziela, 24 stycznia 2010

Jak stałem się erasmusem

Chyba to jeszcze do mnie nei doszło, że w końcu, po takim czasie, jestem Erasmusem. Myślałem, że doszło w czwartek jak wyjeżdżałem z Warszawy.
Nie.
Myślałem, że doszło w sobotę, ostatni dzień pobytu w domu.
Nie.
Myślałem, że doszło w samolocie, jednym i drugim. Też nie. I w autobusie z lotniska na kampus i z kampusu na Tunus. NIE.

To jeszcze do mnie nie doszło. Ale domyslam się, że dojdzie...

W sobotę pakowałem się chyba ze 4 godziny, skończyłem koło 1 w nocy, razem z ukończeniem picia trzecigo gin&tonic. Zbudziłem się po 6, przed 8 juz byłem z rodzicami (zziebnięci) na lotnisku. Wiedziałem, że nawet jeśli w Turcji będzie ujemna temperatura, to po -26 w Gdańsku nic mnie nie zaskoczy. Faktycznei, nie zaskoczyło - w Monachium było -5. Doskonała temperatura do chodzenia bez płaszcza z nonszalancko zawiązanym szalikiem. Godzina na przesiadkę... myślałem, że wystarczajaco dużo, żeby przenieść JEDNĄ walizkę z jednego samolotu do drugiego. Myliłem się. Po przylocie do Ankary okazało się, że moja walizka została w Monachium i będzie leciała do Ankary następnym samolotem. Mam nadzieję, że mnie nie czeka nocna eskapada na lotnisko, tylko że sami ją przywiozą. Byłoby fajnie. Zwłaszcza, że w środku jest żubrówka!
Ale wracając do Monachium. W oczekiwaniu na otwarcie gate'a poznałem Victorię z USA i Joy z Hong Kongu. Też erasmuski na Bilkencie. Całkiem spoko się zapowiada znajomość z nimi. Miała z nami jeszcze być Naida ze Szwecji i B. z Francji (koleś ma tak na imię, że stwierdziliśmy, żę zamaist kaleczyć sobie język próbą jego wypowiedzenia to będziemy go nazywać B. albo Ben). Naidy samolot był opóźniony i nie udało jej się dolecieć, B. ... hm, wiedzieliśmy od początku że z nim będzie ciężko, skoro lądował o 11.25 a samolot do Ankary odlatywał o11.30. Peszek. Maria.

Na lotnisku w Ankarze zaskoczenie (już pomijając to, że nie ma bagażu!) bo czeka na naszą trójkę czterech członków ESN Bilkent. Okazało się, że autobus zamiast jechać o 15 to czekała na nas. Może dlatego, ze byliśmy jedyni. Poznałem kolesia, z którym trochę mailowałem, i jego znajomych. Niesamowicie pozytywni ludzie. Ale już sobie zmarnowałem życie bo powiedziałem, że studiuję rachunkowość... Nie mam już życia, zwłąszcza wg. Serhama :D
Po 40 minutach jazdy na kampus z lotniska odwiedziliśmy biuro ESN Bilkent gdzie czekały na nas legitymacje studenckie (woah, hoah!). Teraz, dzięki nim, możemy jeździć darmowymi autobusami na kampus i do miasta. Super! Jutro pierwsze podejście samemu!

No i po wizycie na kampusie i drobnej pomocy mojego już ulubionego Turka - Serhama (tak, tego samego) wpakowałem się do autobusu na Tunus i po pół godziny już spoktałem się z Alperem.
O nim to będzie dłuższy wpis, bo już po tych kilku godzinach widze, że to niesamowicie ciekawy człowiek. Teraz tylko sie zaklimatyzowac i podjąć decyzję, czy zostaję tutaj u niego, czy nie.
A jutro startujemy z OW. Mam nadzieję, że do tego czasu będę miał mój bagaż :)

Zdjęcia i więcej pierwszych wrażeń później!