7 kwietnia, środa, Amman, Jordania
Syria bardzo szybko zraziła do siebie Alpera. Mnie chyba jeszcze szybciej zraziła Jordania. O ile w samym Ammanie wszystko było dobrze, to tutaj kurtuazja się skończyła. Na południe były tylko pieniądze. Oczywiście te wyciśnięte wszelkimi sposobami z turystów. Również naciągnięte.
Ale po kolei, bo wszystko zaczęło się już na granicy, na którą przyjechaliśmy bez gotówki (teoretycznie wiedząc, że musimy zapłacić podatek wyjazdowy - 500 SYP oraz opłatę za wizę 10JD). W całym zamieszaniu pomógł nam chińczyk mieszkający we Francji, który wracał z Syrii. Pożyczył nam w ciemno pieniądze na wszystko; udało nam się szybko znaleźć bankomat i oddać. Przy okazji, Alper jako jedyny z pasażerów został wzięty na kontrolę osobistą, ponieważ nosił arafatkę odpowiadającą regionowi Izraela i Palestyny (tak, kolory i wzory mają znaczenie, ja mam czerwoną, syryjską neutralną). W samym Ammanie po przyjeździe uderzyło nas:
- bardzo dużo ludzi w różnym wieku mówi po angielsku
- jest McDonald's, Burger King, KFC, Pizza Hut itp. oczywiście z arabskimi tłumaczeniami
- taksówkarze są wyjątkowo natrętni i strasznie naciągają - z dworca do mieszkania naszego hosta zapłaciliśmy 4 JD (1 JD = 0.9 EUR, wynegocjonowane z 5 JD), a dzisiaj jadąc z mieszkania na inny dworzec, który jest znacznie dalej zapłaciliśmy jedynie 3 JD.
Nasz host, Murray z UK, okazał się być super kolesiem. Ma 22 lata, studiuje w New Castle ale zrobił sobie gap year, podczas którego robi staż AISEC'owy w Jordanii. Okazało się, że nie mógł nas odebrać z dworca, nikogo nie było w domu, ale zostawił nam ukryty klucz i podał wskazówki jak go znaleźć. Trochę pogadaliśmy, poszliśmy spać.
Plan na dziś zakładał Petrę, czyli właściwie największą atrakcję turystyczną kraju (uznaną za jeden z 7 nowych cudów świata). 3 godziny drogi z Ammanu. Na dworcu taksówkarze bezczelnie wciskali nam kit, że nie ma autobusu, że tylko taksówkę możemy wziąć. Jak dla nas jedynie 40JD od osoby. Kilkanaście metrów dalej zapłaciliśmy 5 JD/os za minibusa. Sama Petra... warta swojej (wygórowanej) ceny 33 JD (spieszcie się, od 1.11.2010 - 40 JD). Słowa tego nie opiszą, zostawiam zdjęcia, wyobraźnie i w razie czego służę wskazówkami. Schody zaczęły się, żeby wrócić, bo okazało się, że autobusów nie ma po godzinie 16. Z Petry do przystanku autobusowego jest około 2-3km. Życzliwy kierowca zaoferował się, że nas podrzuci. Po drodze poinformował, że nie ma busów, że taksi, że jego znajomy mówi po angielsku, to do niego podjedziemy i wytłumaczy nam wszystko. Okazało się, że "życzliwy kierowca" sam prowadził "service taxi" i może nas zabrać do Ammanu za 60 JD w sumie. Niech się wypcha, więc chciał nas skasować za te dwa kilometry z Petry do Wadi Musa. Niech się wypcha, nie zapłaciliśmy. Faktycznie, nie było autobusów z Wadi Musa do Ammanu, ale ponoć były z Ma'anu, kilkadziesiąt kilometrów dalej, ale żeby się tam dostać trzeba było wziąć taksówkę. Znowu, taksówkarz powiedział że weźmie nas za 5JD. Po drodze namawiał na Amman i Morze Martwe za 40-50 JD, po czym chciał nas skasować 10 JD (5 JD od osoby). Wynegocjowaliśmy 7.50 JD. Do Ma'anu przyjechaliśmy akurat jak minibus (ostatni bądź przedostatni) odjeżdżał pełny. I znów - taxi, service taxi itp. Kobieta mówiła, że 7 JD oso osby, kierowca, że jak dla nas to w sumie 25 JD. W końcu podstarzały Jordańczyk pomógł nam i razem z nim i jeszcze jednym pasażerem pojechaliśmy do Ammanu. 7JD od osoby + 5JD (całość) za podrzucenie pod wybrany adres...
... Tutaj kończą się moje odręczne zapiski prowadzone podczas wyjazdu... Do opisania zostały jedynie godziny spędzone na terenie Libanu... później.
Przepraszam za brak zdjęć, ale Internet się buntuje. Dla tych co mają FaceBooka - sa na moim profilu. Dla tych, co nie mają - postaram się dorzucić na dniach.
OdpowiedzUsuń