czwartek, 15 kwietnia 2010

Spring Break, czyli wyprawa na Bliski Wschód #2

3 kwietnia, sobota, Halep (Aleppo), Syria

Po nocy spędzonej na podłodze niezbyt dobrego hotelu (specjalne podziękowania dla Marii, Janki i Robeen, które użyczyły mi podłogi w swoim pokoju hotelowym), kilku godzinach w autobusie, który teoretycznie miał nas dowieźć do Halepu (a nie dowiózł, jedynie przewiózł przez granicę), szalonej przejażdżce syryjską taksówką z trójką niemieckich turystów, w końcu jesteśmy w Halep. Po kolejnych kilku godzinach kręcenia się po mieście i szukania hostelu/hotelu/lokum w końcu znaleźliśmy miejsce w małym, trochę obskurnym hostelu - materac na podłodze w przeszklonym patio na dachu. Za całe SYP 250(funt syryjski), czyli około... EUR 4, czyli nie jest źle. Spędziliśmy tu ledwo chwilę i od razu wyszliśmy na miasto.
Pierwsze wrażenie - architektura tutaj jest zupełnie inna niż w Turcji. Widać to było już po pierwszym meczecie zaraz za granicą. Architektura starego miasta Halepu to jak mieszkanka scenografii z Alladyna i Prince of Persia. Jasne, kamienne domy, piękna cytadela (XIIw., choć pierwsza fortyfikacja w tym miejscu powstał a wIV w.p.n.e.), niesamowite meczety. Właśnie... Meczety.Wałęsając się po uliczkach jednego z bazarów, natknęliśmy się na meczet. Z czystej ciekawości weszliśmy do środka... i zostaliśmy tam dobre 3 godziny. Okazała się, że zaszliśmy do Al-Adliyya zbudowanego w 1555r. (wg. Lonely Planet, 1510 wg. nauczycieli), a zaprojektowanego przez tego samego architekta co Sultanahmet Camii (Błękitny Meczet) i Hagia Sofia. Weszliśmy do środka na kilka minut po zakończeniu późnopopołudniowych modlitw (~19:15). pierwsze co rzuciło nam się w oczy - boczne nawy z pufami, stolikami, regałami z książkami. Druga rzecz - meczet nie był pusty. W jednym kącie grupa młodych chłopców uczyła się czytania Koranu. Należy tutaj zaznaczyć - Koran napisany jest w języku arabskim. Językiem urzędowym Syrii jest arabski. Spytacie - czemu oni uczą się czytać Koran, skoro napisany jest w ich ojczystym języku. Koran nie ma aktualnych przekładów, nie ewoluuje wraz z językiem. Koran, którego naucza się teraz jest napisany tak samo jak został spisany przez Proroka Mohameta. Chodzi jednak o sposób w jaki się Koran czyta, o melodię, intonację, długość dźwięków i pauz. Dlatego nawoływania na modlitw są jak śpiew - bo tak właśnie brzmi czytany (a właściwie recytowany) Koran. 8, może 10 chłopców w wieku od (na oko) 7 lat siedziało wokół swojego nauczyciela, który Koran zna na pamięć i wie jak go czytać. Każdy błąd chłopca - stuknięcie w pulpit i poprawienie go. innym kącie starsi mężczyźni wysłuchiwali nauk Koranu - filozofii, której uczy Koran; jego prawa, sposobu życia który nakazuje. Na drugim końcu meczetu - inna grupa mężczyzn pisała egzamin z Koranu.
A my siedzieliśmy to tu, to tam i rozmawialiśmy z Mohametem, 27 letnim nauczycielem w tymże meczecie, który do nas zagadał. A potem poczęstował herbatą. Omówił wszystko, przedstawił innym nauczycielom i imamowi (muzułmański odpowiednik księdza), którym okazał się być młody, zwariowany absolwent medycyny. W przeciwieństwie do Turcji, imam w Syrii może sprawować inne funkcje i nie musi poświęcać się kompletnie naukom Koranu. Czas nam tak szybko płynął, że nie zdążyliśmy się obejrzeć, a przyszedł czas na modlitwy wieczorne (20:26), które poprowadził znany nam imam. Ale zanim zaczął intonować wersy Koranu, zaprosił nas na wspólną kolację po modlitwach. Zaszliśmy do muzułmańskich zakrystii, gdzie grając w ping ponga z imamem czekaliśmy na skromną, acz sycącą i pyszną (bo tradycyjną syryjską) kolację. Choć żaden z nas nie mówi po arabsku i żaden z niech nie mówił dobrze po angielsku (z wyjątkiem Mohameta, który był dla ans tłumaczem) to niesamowicie spędziliśmy czas. Wyszliśmy z meczetu po 22, bo musieli go zamknąć i zostaliśmy odprowadzeni prawie pod sam hostel przez jednego z nauczycieli. Z pewnością siedzielibyśmy dłużej... Może wrócimy tam jutro, żeby się pożegnać.
A jak ktoś mi powie, że Muzułmani to terroryści.. wyśmieję, bo na pewno nie poznał żadnego.
Czas spać... jutro... Damaszek, czyli krok bliżej Petry.

PS: A szukając informacji turystycznej doświadczyliśmy syryjskiej uprzejmości. Na umieszczonej mapie z przewodnika nie mogliśmy zbytnio polegać. Postanowiłem więc napisać kartkę "Do you speak English? Yes?! Help us!!", którą chciałem przyczepić z tyłu do plecaka. Trzymałem ją w zębach, żeby schować markera do plecaka, gdy zagadał do nas może 30 letni mężczyzna mówiąc, że nie zna dobrze angielskiego ale spróbuje nam pomóc. Pomógł. A w biurze THL (Tureckie Linie lotnicze - "wejdźmy tam, na pewno mówią po Turecku!", kobieta której Alper się spytał - nie mówiła) udało nam się wejść w posiadanie dwóch map (szczegółowych) miasta. Kilka godzin później oddaliśmy jedną serbskiej parze i Grekowi, których pierwszy raz spotkaliśmy w kolejce po paszporty na granicy. W serbskim jest przysłowie mówiące, że jeśli spotyka się kogoś przez przypadek dwa razy, to spotka się go i trzeci raz. W poniedziałek wielkanocny prawdopodobnie będziemy w Damaszku. Świat jest po prostu mały. A pierwszą stratę wyjazdu (nie licząc 130 SYP wydanych na wspomnianą taksówkę, choć mieliśmy kupione bilety do Halepu) są moje jedyne długie spodnie, które rozpruły się na dobre 15cm w kroku i na nogawce. Dobrze, że wieczorem. Czyżby to znak, że czas na zakupy? Lista rzeczy do kupienia wydłużyła się... poza arafatkę i nargileh (wiedzieliśmy dzisiaj bardzo ładne za całe 100 SYP - 1.4 EUR) są jeszcze spodnie... Może krój lokalny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz